wtorek, 17 września 2019

Umieram za życia

Jeśli kiedykolwiek zdarzało mi się powiedzieć, że nie lubię swojego życia to kłamałam. Ja go nienawidzę. Czuję się jak ptak od urodzenia uwięziony w klatce-z jednej strony marzy o wolności, a z drugiej boi się, że nie poradzi sobie, gdy już się  stamtąd wyrwie. Okropne uczucie. Kiedy marzysz o innym życiu dla siebie, ale nie masz odwagi o niego walczyć... ale skąd ją wziąć, skoro osoba, która powinna Cię wspierać powtarza Ci, że tak musi być, że nie wolno Ci narzekać, że ona ma gorzej,  że inni ludzie mają gorzej, ale nie Ty! Ty jesteś stworzona do tego by pomagać innym, by być kurą domową i nie wolno Ci się oburzyć bo Twoim obowiązkiem jest usługiwanie innym. No bo oni są zmęczeni, bo pracują... no tak...ja przecież nie jestem zmęczona- ja w pracy odpoczywam a po pracy dla hobby stoję przy garach czy pralce ze szczotką w ręku. Oni chcą się rozwijać, studiować, pracować i zarabiać, ale chcą też mieć dzieci, którymi ktoś musi się przecież zająć... Oni chcą się wzajemnie zabijać, wyzywać i ranić, ale przecież musi być ktoś, kto ich pogodzi, bo sami nie wyciągną do siebie rąk na zgodę... Oni chcą żyć, a ja przecież nie muszę...
Najgorsze w tym wszystkim jest to poczucie winy. Poczucie winy, które pojawia się zaraz po tym jak zamiast wrócić od razu po pracy do domu, chcesz wpaść na kawę do przyjaciółki, ale ktoś teraz zamiast obiadu zje kanapki, a przecież musi iść do pracy... przecież sam sobie nie ugotuje, przecież od tego jestem ja. Poczucie winy, gdy zamiast w weekend zajmować się bratankiem, chhciałabym wyskoczyć i odpocząć, ale przecież ktoś teraz będzie musiał odpuścić sobie swoje plany, bo Ty postanowiłaś postawić siebie i swoje plany wyżej, bo komuś przepadnie wizyta u fryzjerki a ktoś inny zamiast zarabiać w 100%  płatne niedziele będzie musiał siedzieć w domu ze SWOIMI dziećmi... Poczucie winy, gdy kończysz rozmowę w momencie, gdy ktoś błaga o Twoją pomoc, gdy ktoś mówi Ci jak ma źle w życiu i że ma dość, tylko Ty możesz coś zrobić. Tylko Ty możesz uratować komuś życie... Poczucie winy- to uczucie, czy emocja- towarzyszy mi każdego dnia. Zawsze kiedy chce zrobić coś dla siebie ono krzyczy NIE ! Inni Cię potrzebują, musisz im pomóc, tylko Ty możesz....Prawda jest taka, że ono zawsze wygrywa. Choćbym nie wiem jak z tym walczyła to w tej walce, zawsze leże ! Najgorsze jest to, że nikt nie zauważa tego, że ja jestem dla niego, że poświęcam dla niego swój czas, że jestem ! Nikt nie umie tego docenić - i to boli najbardziej.Podobno mam za duże wymagania co do życia, ale czy wsparcie, odrobina zrozumienia i szacunek to naprawdę za duże wymagania ? Nie chcę by mi codziennie za to dziękowali, nie chce by mnie całowali po stopach ! Chcę żeby zauważyli, że też mam swoje życie i docenili to jak bardzo staram się o to by ich było dzięki mnie łatwiejsze... ale to są "marzenia ściętej głowy" w zamian mogę dostać jedynie brak poszanowania i chamstwo, tak jakbym się każdemu należała...
Dziś zrozumiałam kilka ważnych rzeczy. Otóż po pierwsze, przez całe moje życie najbardziej brakowało mi rodziców. Tak, tak mam ich, ale z nimi jest jak ze sztuczną pomarańczą... niby ją masz, ale jednak nie możesz jej zjeść, bo tylko się nazywa pomarańczą, którą w dodatku co jakiś czas musisz wcierać z kurzu... więc w sumie to tak jakby jej nie mieć, a może to i większy problem nawet.... Przez te 22 lata każdego dnia marzyłam o tym by któregoś dnia w końcu móc z nimi szczerze porozmawiać, by wyrzucić z siebie wszystkie swoje żale, powiedzieć jak bardzo czuję się zraniona czy po prostu jak minął mi dzień i ile wspaniałych rzeczy dziś widziałam, czy zrobiłam. Usłyszeć, że są ze mną i że mnie kochają, nic więcej... tylko tyle i aż tyle. Przez 22 lata chciałam tylko tego by stanęli kiedyś po mojej stronie, ale jedyne na co mogę liczyć to "szczera prawda" na temat mojego jakże beznadziejnego charakteru, z którym podobno nie da się wytrzymać. Brakuje mi odrobiny zrozumienia z ich strony i słów "nie daj się wykorzystywać! Jesteś młodą, inteligentną i wspaniała kobieta, walcz o swoje życie i rób to co sprawia Ci radość" zamiast tego mogę liczyć na słowa "ustąp, bądź mądrzejsza, poświęcaj się dla innych, po to jesteś by im pomóc... kobiety mają w życiu przerąbane, ja jakoś żyje " no właśnie jakoś.... nie chcę żyć jakoś. Czemu to zawsze ja mam być tą osobą, która rezygnuje ze swojego życia i swoich marzeń czy planów i poświęca swój czas dla innych? Czemu to zawsze ja muszę zbawiać świat? Pomagaj innym a oni kiedyś pomogą Tobie ? Gówno prawda ! Nie pomogą ! Bo oni nie widzą Twojego poświęcenia, tego że swój wolny czas- czyli najcenniejsze co masz, coś czego nikt i nic Ci nie zwróci- poświęcasz dla nich, by im było łatwiej, by nie musieli się wszystkim tak martwić, by się dobrze czuli. Całe moje życie ktoś inny jest ważniejszy niż ja sama. Haczyk w tej bajce polega na tym, że w momencie kiedy mówisz STOP! Ludzie uważają Cię za dziwaka... my daliśmy Ci wszystko a Tobie chodzi o bóg wie co... tylko czemu nikt nie zauważa tego ile to ja z siebie daje, jak się staram i poświęcam, jak rezygnuje ze swoich planów by ktoś inny mógł zrealizować swoje ? Jest wiele, rzeczy które robię z przyjemnościa, w większośći z nich po prostu czuję się dobrze, ale nie umiem już znieść tego braku szacunku i niezauważania , niedoceniania mnie ! Jestem a jakby mnie nie było! Ludzie myślą , że im się należy ode mnie wszystko ! Mam być ich praczką, sprzątaczką, kucharką i nianią bez względu na wszystko...
Kiedyś płakałam, gdy było mi źle, dziś nie płaczę, gdy jest mi dobrze. Stale czegoś mi brakuje, stale do czegoś chce biec, skądś uciec. Stale przepełniają mnie emocje, których nie rozumiem... Mam wrażenie, że już sama ze sobą sobie nie radzę. Chciałabym spakować kilka rzeczy, kupić bilet, zmienić numer i wyjechać, zacząć zupełnie od nowa. Chciałabym zostawić za sobą ten cały bagaż, którego nie mam sił już dźwigać ! Nie jestem stworzona do służenia innym ludziom, a tak sie dziś czuję. Może to ze mną jest coś nie tak... W sumie ostatnio często to słyszę... Mam za duże wymagania w stosunku do życia, nie umiem podobno też docenić ... zabawne. Daje ludziom 120 % siebie, daje im wszystko co mam a im się wydaje, że im się należy jeszcze więcej... Jestem już tak zmęczona swoim życiem...Jestem zmęczona też ludźmi...TO już chyba ten moment w moim życiu, kiedy więcej szczęścia daje mi samotność niż kontakt z ludźmi...
Zrozumiałam też dziś, dlaczego byłam tak bardzo naiwna w stosunku do mężczyzn.... otóż... jedyne o czym marzę, to znaleźć mężczyznę, który da mi siłę by zmienić to czego sama nie umiem, który wyciągnie mnie z tego mojego "egzystencjonalnego bagna" i da mi lepszą szansę na życie... Prawda jest taka, że jeśli sama sobie jej nie dam, to nikt mi jej nie da ehh
Całe życie starałam się ratować coś, co stale upada ... całe życie byłam tą, która za dużo widziała, za dużo czuła, za dużo chciała, za dużo płakała, ale za mało mogła. Zawsze byłam tą jedyną osobą, która podobno miała na coś wpływ, która podobno mogła coś zmienić, czemuś zapobiec czy coś uratować... zawsze to byłam ja. Czy kiedyś w końcu ktoś zawalczy o mnie ? Czy kiedyś ktoś zrozumie to, co czuję ja ? Czy ktoś chociaż zauważy, że czuję coś co mnie przytłacza, że nie jestem już tą wesołą ,ambitną i dowcipną dziewczyną, którą kiedyś byłam ?
Czy głupie i samolubne jest myślenie, że w końcu chciałabym mieć wolny dzień po pracy ? Że zamiast zajmować się dziećmi brata w weekend chciałabym wyskoczyć za miasto ? Coś przeżyć, kogoś poznać, czymś się zachwycić. Czuję jak powoli umieram. Czuję jak z każdym dniem brakuje mi powodów do uśmiechania się, jak brakuje mi sił by zmusić te kilka mięśni do ułożenia się w uśmiech. Czuję jak odchodzi jakaś część mojej duszy i czuję też, że nigdy jej nie odzyskam.
Być może to ja utrudniam sobie swoje życie, być może za dużo myślę, za dużo chcę, za dużo... stale i wciąż za dużo.... Nie umiem już wytrzymać z samą sobą... Nie chcę być taka, ale nie umiem też niczego zmienić. Z jednej strony chciałabym wszystko rzucić a z drugiej boję się odtrącenia przez najbliższych. Nigdy nie będę dla mamy tak wspaniała i cudowna jak jej młodszy syn, ale tak bardzo potrzebuję tego, żeby kiedyś staneła to po mojej stronie. Żeby powiedziała- jak zrobił źle to niech przeprosi, jak zrobił bałagan to niech go po sobie posprząta, a jedyne co słyszę to- ustąp, nie odzywaj się i posprzątaj po nim ...On taki jest, on taki był zawsze... a ja ? gdzie w tym wszystkim jestem ja i mój honor ? Czy całe życie mam być "szmatą", którą inni zmywają podłogę ?  Z jednej strony chciałabym odciąć ten sznur, który nas łączy a z drugiej... tak bardzo żałuję, że nie widzą we mnie tego, co widzą w nim! Jestem stworzona do tego, by ułatwiać życie braciom, a kto ułatwi życie mi ? A tak zapomniałam... ja nie mam swojego życia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz